30 lipca 2017

Chester Bennington - dziękuję i RIP!

Chester Bennington nie żyje - popełnił samobójstwo... to zdanie cały czas brzmi przerażająco i niewiarygodnie...


Od czasu gdy światowe media obiegła ta informacja minął już tydzień... Długi, beznadziejny i totalnie bez sensu tydzień...
W związku z faktem, że nie mogę się ogarnąć po tej wiadomości postanowiłam napisać kilka słów na temat tego co ostatnio dzieje się w mojej głowie i do jakich refleksji skłoniło mnie to tragiczne wydarzenie.

Zacznijmy od tego, że nie jestem sezonowym czy jak kto woli pośmiertnym słuchaczem muzyki Linkin Park. To właśnie ten zespół kształtował mój gust muzyczny w momencie kiedy mogłam już sama wybierać co chciałam słuchać, kiedy nie znajdowałam się pod wpływem rodziców czy znajomych ze szkoły... Płytę "Hybrid Theory" (dodajmy, że nieoryginalną) kupiłam nielegalnie na dawnym stadionie dziesięciolecia, notabene mam ją do tej pory. Było to bardzo dawno temu, chodziłam wtedy do gimnazjum. W tym miejscu pozdrawiam Karolinę z którą namiętnie katowałyśmy utwory takie jak: "In the End", "Crawling", "Pushing me away" czy "Runaway".





Do tej pory zresztą znam wszystkie teksty na pamięć a niektóre z piosenek dalej należą do moich ulubionych np. "In the End". Generalnie swojego czasu LP to był dla mnie zespół zajmujący pierwsze miejsce w rankingu tych topowych. Druga płyta "Meteora" tylko to potwierdziła. Tą płytę kupiłam już całkowicie legalnie w sklepie muzycznym. Wtedy też zaczęłam jak to każda nastolatka myśląca, że może wszystko podkochiwać się w muzykach. Na celowniku znalazł się również Joe z LP. Czemu akurat On? nie mam zielonego pojęcia. Może dlatego, że to właśnie On wprowadzał do brzmienia LP innowacyjne jak na tamte czasy brzmienie.
"Numb", "Faint", "Somewhere I Belong" czy "From the Inside"wystarczy, że zamknę oczy, zagłębię się w ciszy i mogę zaśpiewać każdy z tych utworów. Te dwie płyty bezsprzecznie miały ogromny wpływa na mnie i moje życie. Pamiętam jak dzisiaj swoją pierwszą MP3 - różowy Creative Zen Nano Plus cały zawalony muzyką Linkin Park... Nie wiem czemu w głowie najbardziej dobitnie utkwiły mi podróże autobusem do Zakopanego na skoki kiedy to przez 7 godzin w kółko puszczałam utwór "Runaway"...  - wtedy wydawało mi się, że tkwi w nim jakaś moc. Kolejne płyty nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia, ale niektóre utwory nadal stanowią element moich playlist.

Wracając do osoby Chestera zawsze imponował mi nie tylko swoim głosem i utworami jakie tworzył imponował mi również a może przede wszystkim tym, że pomimo trudnego dzieciństwa, pomimo molestowania seksualnego, rozwodu rodziców, uzależnienia od narkotyków potrafił się pozbierać, wyjść na prosto i oddać się temu co kochał. Rozmawiałam nawet o Nim kilkukrotnie ze znajomymi bo sama też miałam spore problemy związane z trudnym dzieciństwem. Może nie były one aż tak brutalne i ciężkie jak w przypadku Chestera ale też odcisnęły piętno na mojej psychice.
Czytając komentarze które pojawiły się w internecie po śmierci Chestera: że to co zrobił było samolubne, że zostawił żonę, dzieci, przyjaciół, w końcu fanów. itd.. wszystko fajnie ale czy ktoś z Was (hejterzy) pomyślał kiedyś co czuje człowiek, który ma wrażenie, że w jego ciele tkwią dwie kompletnie inne osoby? Jedna ta dobra z celami, planami na przyszłość, marzeniami i druga ta mniej pozytywna, która spycha w otchłań, przywołuje złe wspomnienia, depcze własną samoocenę... Tak właśnie dzieje się z osobą, która ma depresje.
Depresja to obrzydliwa, podstępna choroba która pozbawiła życia już wiele osób na całym świecie tych sławnych ale również tych zwykłych, anonimowych. Leczenie wcale nie jest takie proste bo pomimo starań, wsparcia rodziny czy przyjaciół i tak wszystko zależy od tego jaki kto jest. Wrażliwość, otwarcie na innych, nadmierne analizowanie to niestety nie pomaga w tej nierównej walce. Tak właśnie było z Chesterem, każdy kto obejrzał chociaż kilka wywiadów z wokalistą LP doskonale wie jakim był człowiekiem. Z czym walczył, co wpływało na zmiany jakie w nim zachodziły.
To cholernie niesprawiedliwe, że życie odbierają sobie dobrzy ludzie, którzy nadawali sens egzystencji milionom na całym świecie... w sytuacji kiedy pasożyty społeczne, i intelektualne zera żyją, mają się świetnie i nie dopada ich depresja. Życie nie jest jednak sprawiedliwe a każdy komu wydaje się, że jest inaczej grubo się myli.
Nie wiem co ostatecznie popchnęło Chestera do takiego kroku ale wiem, że w życiu wystarczy jedno przykre wydarzenie, jeden nieprawdziwy osąd, jeden człowiek, który niszczy Cię psychicznie i zastanawiasz się czy nie zrobić kroku na czerwonym świetle czekając na przejściu dla pieszych.
Jeśli z każdego tragicznego wydarzenia powinno się wyciągnąć jakieś wnioski to w tym przypadku dwa: 1. nie olewać i nie udawać, że się nie widzi jak ludzie wołają o pomoc, jak coś się dzieje... nie zostawiać ich samych... 2. Nie niszcz innych, nie bądź toksyczny...



Mam nadzieję, że Chester już nie cierpi, że tam gdzie jest teraz jest mu lepiej...
Ja jestem mu wdzięczna za wszystkie te głębokie i poruszające teksty, za niesamowite wykonania i za prawdę jaka z Niego biła. Chester dziękuję - Odpoczywaj w spokoju!

A

12 lipca 2016

Rondo Kamili Skolimowskiej!

Ahoj,

Bardzo długo zastanawiałam się czy w ogóle pisać cokolwiek o rondzie im. Kamili Skolimowskiej głównie dlatego, że zaczęłam mieć wątpliwości czy to ma jakikolwiek sens i czy w ogóle kogokolwiek oprócz mnie to interesuje. Jednak jako lekko snobistyczna osoba stwierdziłam, że w związku z tym iż jest to rzecz z której w swoim dotychczasowym życiu jestem najbardziej dumna i, że mam ochotę przekazać to światu to napiszę i tym o to postem spróbuję podsumować jak wiele się nauczyłam i czego o sobie i o innych udało mi się dowiedzieć.

A więc niezaprzeczalnym faktem jest to, że zrobiłam najlepszą rzecz jaką aktualnie mogłam zrobić i która już zawsze w chwilach zwątpienia będzie mi przypominała, że nie jestem taka bezideowa i bezwartościowa jak co poniektórzy próbowali mi wmówić.
Okazało się, że nawet taka osoba jak może robić rzeczy wielkie i z wielką determinacją je robi, ale po kolei.



1. POMYSŁ (przełom stycznia i lutego 2016)
Otóż pomysł ronda był dość spontaniczny...  Skoro już od czterech lat pracuję w Fundacji Kamili Skolimowskiej a postać najmłodszej polskiej mistrzyni olimpijskiej stała mi się tak bardzo bliska postanowiłam iść jedną (najważniejszą przynajmniej dla mnie) ze ścieżek wytyczoną w tej instytucji mianowicie - kultywowanie pamięci o Kamie. W zeszłym roku zorganizowaliśmy (Ola pamiętam!) w Centrum olimpijskim wystawę "Kamila Skolimowska - Dziewczyna na medal" z okazji 15-stej rocznicy zdobycia przez Kamilę złotego medalu olimpijskiego w Sydney. W tym roku postanowiłam, że poprzeczka zostanie podniesiona jeszcze wyżej.
Żeby napisać całą prawdę mój kolega Paweł podczas jednej z rozmów na facebooku zapytał mnie "Ania była wystawa super, ale co dalej?" Chwilę później dorzucił "może szkoła albo ulica Kamili Skolimowskiej?"i wtedy właśnie mnie olśniło. "Ulica nie, ale może rondo? Rondo wygląda przecież jak koło do rzutu młotem" - pomyślałam. Wzięłam kartkę rozpisałam plan działań i zaczęłam tworzyć listę osób, które mogłyby mi coś w tej kwestii podpowiedzieć - nigdy wcześniej przecież nie nazywałam ronda.

2. PLAN DZIAŁAŃ (przełom lutego i marca 2016)
Pierwszym krokiem jaki należało zrobić był telefon do Pana Roberta (taty Kamy) musiałam wiedzieć czy rodzice wyrażają zgodę na to abym spróbowała powalczyć o rondo. Nie mogłam przecież obiecać, że to się uda ale chciałam mieć błogosławieństwo najbliższych i wsparcie moralne w działaniu. Kiedy już je otrzymałam wzięłam telefon i zadzwoniłam do Michała. Michał jak to na świetnego człowieka przystało spotkał się ze mną i szczegółowo wyjaśnił jak należy postępować. Nie będę ukrywać, że swoimi słowami dodatkowo zmotywował mnie do pracy i nadał wszystkim działaniom sens. Po powrocie do domu zabrałam się za tworzenie wniosków a dokładniej czterech oddzielnych egzemplarzy,  które musiały trafić do Urzędu dzielnicy Praga Południe oraz Urzędu miasta st. Warszawa. Wnioski dumnie rozwiozłam i czekałam na odpowiedz. W między czasie wspólnie z Maćkiem wybraliśmy rondo na Gocławiu. Gocław to miejsce gdzie Kamila spędziła praktycznie całe swoje życie było więc oczywiste, że to właśnie tam powinno znajdować się rondo Jej imienia. W tych działaniach pomagała również nasza mistrzyni Anita Włodarczyk, na której zdjęcia prosto z Gocławia oraz dobre słowo zawsze mogłam liczyć :).
W głowie pojawił mi się jeszcze jeden pomysł. Jeśli wszystko się uda to otworzymy rondo 21 czerwca - w okrągłą, 20-stą rocznicę startu Kamili w Jej pierwszych Mistrzostwach Polski. Czasu zostało mało ale wierzyłam, że jak się bardzo postaram to wszystko może się zdarzyć.

3. TELEFON Z DOBRĄ INFORMACJĄ (marzec)
Wnioski złożyłam 21 marca spodziewając się długiego procesu ich weryfikacji itd. Priorytetem dla mnie było ustalenie czy wybrane rondo jest wolne i czy nikt wcześniej nie złożył wniosku o jego nazwanie. Czekałam jednak spokojnie. Nie spodziewałam się, że zaledwie po dwóch dniach od złożenia wniosków otrzymam telefon z Komisji ds. nazewnictwa miejskiego. Jak się okazuje mój pomysł bardzo spodobał się Pani przewodniczącej, rondo było wolne i w odpowiedzi na moją prośbę zostałam zaproszona na najbliższe posiedzenie komisji abym mogła szczegółowo przedstawić projekt.

4. POSIEDZENIE KOMISJI DS. NAZEWNICTWA MIEJSKIEGO (kwiecień)
Posiedzenie odbyło się 20 kwietnia. Nie będę ukrywała, że bardzo długo przygotowywałam treść swojego przemówienia rozkładając każde zdanie na czynniki pierwsze. W związku z tym, że nigdy wcześniej nie nazywałam ronda nie miałam zielonego pojęcia na czym mam się skupić, jak przekonać do pomysłu radnych i co może sprawić, żeby komisja pomogła we wszystkich formalnościach. Ostatecznie po miliardzie poprawek moje przemówienie wyglądało tak:

"Szanowna Pani Przewodnicząca, Szanowni Państwo

W imieniu Zarządu Fundacji Kamili Skolimowskiej, który mam zaszczyt reprezentować serdecznie dziękuję za możliwość zabrania głosu oraz przedstawienia inicjatywy nadania rondu zlokalizowanemu przy ul. Jana Nowaka jeziorańskiego na Gocławiu imienia najmłodszej, polskiej mistrzyni olimpijskiej – Kamili Skolimowskiej.

To nie przypadek, że niniejsza inicjatywa pojawiła się właśnie teraz. W roku 2016 przypada bowiem okrągła 20-sta rocznica rozpoczęcia przez Kamilę Skolimowską kariery młociarki. Dokładnie 21 czerwca 1996 roku w Pile 13-letnia Kamila wystartowała w swoich pierwszych Mistrzostwach Polski w których oprócz zwycięstwa ustanowiła ówczesny rekord kraju – wynoszący 47,66 m.
Od tego wydarzenia rozpoczęła się Jej bogata w sukcesy kariera sportowa.

Oprócz złotego medalu olimpijskiego wywalczonego w Sydney i tytułu pierwszej mistrzyni olimpijskiej w historii rzutu młotem kobiet Kamila zdobyła również srebrny medal Mistrzostw Europy w Monachium w 2002 roku, brązowy medal Mistrzostw Europy w Goeteborgu w 2006 roku oraz szereg medali imprez juniorskich. Również w Polsce Kamila uzyskała wiele prestiżowych tytułów Była m.in.: 12 -krotną mistrzynią Polski, 17-krotnie bijąc rekord kraju.
Wszystkie te sukcesy pozwoliły Kamili trwale wpisać się w historię polskiego sportu.

Nasza Fundacja od ponad 5 lat dba o to aby kolejne pokolenia pamiętały o tej wielkiej lekkoatletce i wspaniałej osobie, która nie tylko swoją postawą na stadionie ale również w życiu codziennym stanowiła wzór dla innych. Do dnia dzisiejszego udało nam się zorganizować m.in.: sześć edycji międzynarodowego Memoriału lekkoatletycznego, campy lekkoatletyczne dla dzieci, festiwale rzutów oraz wystawę z okazji 15-lecia zdobycia przez Kamilę złotego medalu olimpijskiego w Sydney. Teraz chcemy postawić kolejny krok w naszej drodze do należytego upamiętnienia Kamy i nazwać jedno z rond zlokalizowanych na Gocławiu – dzielnicy w której urodziła się i wychowała Kamila Jej imieniem.

Zapytają Państwo dlaczego zdecydowaliśmy się akurat na rondo, dlaczego nie chcemy nazwać np. ulicy? Otóż odpowiedz jest bardzo prosta rondo do złudzenia przypomina bowiem koło do rzutu młotem.

Kluczowym argumentem przemawiającym na korzyść inicjatywy jest natomiast fakt, że rodzina Kamili przez ponad 25-lat mieszkała w jednym z wieżowców przy ul. Zawadzkiego (obecnie ulica Tadeusza Bora Komorowskiego). Wskazane rondo znajduje się zatem w bliskiej odległości miejsc które Kamila bardzo dobrze znała, które były Jej bliskie z którymi się utożsamiała. Dodatkowo teren wokół ronda sprzyja organizacji imprez związanych z postacią Kamili. Mowa tutaj o ścieżkach tematycznych, wystawie plenerowej, mini pikniku, biegu czy konkursie rzutów.

Konkludując zarząd Fundacji w którego skład wchodzą rodzina i przyjaciele Kamili wyraża głębokie przekonanie, że adekwatnym i należytym uczczeniem wspomnianej wcześniej rocznicy będzie nadanie imienia Kamili Skolimowskiej wskazanemu rondu.

Zwracam się do Państwa zatem z uprzejmą prośbą o pozytywne rozpatrzenie naszej inicjatywy i umożliwienie nam uroczystego nazwania ronda dnia 21 czerwca 2016 roku."


Fajnie, że na komisję poszedł ze mną Marcin. Dzięki Jego obecności stres rozkładał się na dwie połowy co sprawiło, że w ogóle cokolwiek powiedziałam. Ostatecznie wyszło lepiej niż mogłam przypuszczać i chyba pozostawiłam po sobie dobre wrażenie chociaż jedyną twarz z sali jaką pamiętam to była twarz Marcina, ale może to tylko dlatego, że siedział obok mnie.

5. ZAANGAŻOWANIE RADNYCH I SPORY SZUM W MEDIACH
Jak wszędzie i w sprawę ronda wkradło się małe zamieszanie a właściwie to nawet dwa. Po pierwsze zaraz po posiedzeniu komisji i moim oratorskim debiucie sprawą zainteresowali się warszawscy radni z komisji sportu, którzy aby przyspieszyć wszystkie formalności złożyli odrębny wniosek dotyczący nazwania ronda. Bardzo to miłe z ich strony ale niestety przy pisaniu wniosku pomylili ronda. Tak się składa, że przy ulicy Jana Nowaka Jeziorańskiego znajdują się dwa ronda. Radni wskazali to drugie, betonowe przez które na co dzień przejeżdżają samochody. Moja szybka reakcja pomogła i rozpoczęto procedowanie sprawy od początku.
To czego całkowicie się nie spodziewałam to szum medialny dotyczący ronda. Mnóstwo artykułów w internecie, wzmianki w radio, dwa wywiady telefoniczne i nawet w metrze wspomniano o tym pomyśle.

6. SESJE I OFICJALNA DECYZJA
10 maja w iście ekspresowym tempie zwołano nadzwyczajną sesję Rady dzielnicy Praga Południe, która była pierwszym i bardzo istotnym krokiem do tego aby rada miasta mogła przyjąć wnioskowaną nazwę ronda. Projekt został pozytywnie zaopiniowany i pozostało już tylko czekać na to jak zagłosują radni warszawy.
Na szczęście nie musiałam się długo denerwować ponieważ rada miasta odbywała się 12 maja. Do końca nie było wiadomo czy projekt zostanie poddany pod głosowanie, ale chyba Kamila nad nim czuwała i wszystko ułożyło się tak jakbym chciała. Nie ma chyba słów, które mogłyby określić moją radość i to co wtedy czułam. Jedyny minus jest taki, że nie miałam z kim dzielić swojej radości, bo ludzie których najbardziej powinno to interesować nie interesowało w ogóle a Ci, którzy najpierw deklarowali, że to taka wielka sprawa i, że pomogą zniknęli. Nauczona jednak przez różnego rodzaju doświadczenia cieszyłam się sama bo miałam poczucie, że już na tym etapie wykonałam kawał dobrej roboty.

7. PROGRAM OTWARCIA
Kiedy wszystkie formalności zostały spełnione a ja pogodziłam się, że z rondem będę musiała mierzyć się sama rozpoczął się kolejny nerwowy etap działań mianowicie planowanie programu otwarcia. Dzielnie sobie z tym poradziłam ale brakowało mi takiego zwykłego dobrego słowa, poczucia, że ktoś mnie wspiera i we mnie wierzy... z tym byłoby po prostu raźniej.
Przecież można było po prostu otworzyć rondo, tabliczka by stanęła, rondo pojawiłoby się na mapie. Ot tak... Ale to nie w moim stylu. Jeśli już coś robić to albo na 100% albo nie robić tego wcale.
Wymyśliłam więc tablicę z krótką biografią Kamili, wymyśliłam orkiestrę policyjną, biało - czerwone kwiatki no i oczywiście przemówienia. Kilkanaście razy jeździłam na rondo aby zaplanować wszystko bardzo skrupulatnie. Po dwóch tygodniach wiedziałam już czego chcę i z kim mam się kontaktować aby dopytać co i jak. Niezawodna była ponownie Pani Beata z Komisji ds. nazewnictwa. Przesłała mi numer telefonu do Pana Andrzeja, który pomógł z kamieniem i z tablicą. Zresztą pomógł również z wieloma innymi rzeczami.

8. KAMIEŃ
Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że będę jeździć i wybierać głaz wysłałabym go do psychiatry. Jak się jednak okazało człowiek nigdy nie wie co może go w życiu spotkać. Otóż tak szukałam głazu, pojechałam pod Warszawę i przez 30 minut wybierałam kamień. Kamień  który stanął przy rondzie i na którym została przymocowana tablica z biografią Kamy. Dzięki pomocy wspomnianego wcześniej Pana Andrzeja udało się znalezć metrowy głaz a w zasadzie półtorametrowy blok, wręcz idealny dla nas. Załatwiłam transport ba byłam nawet obecna przy umiejscowieniu głazu. Muszę przyznać, że to była ciężka przeprawa ale o wiele cięższe do przebrnięcia okazały się być formalności dotyczące zgody na oficjalne umieszczenie kamienia, który podobno jest małą zabudową :P. Dziwne to nasze polskie prawo. Reasumując setka telefonów, kilkanaście wizyt w Urzędzie dzielnicy Praga Południe, kilka pism i wypełnionych papierów. Jeśli dorzucimy do tego wnioski do policji, pełnomocnictwa, projekty architekta i numeracja działek można powiedzieć tylko jedno O M G.

9. OTWARCIE RONDA
Kiedy udało się nam przebrnąć przez szereg formalności można było otwierać rondo. Uroczyste otwarcie odbyło się zgodnie z planem 21 czerwca... Podczas samych uroczystości większość moich założeń została zrealizowana. Były biało - czerwone kwiatki, był głaz, był żwirek (który własnoręcznie wysypywałam w noc poprzedzającą otwarcie) była tablica, była również asysta honorowa policji, był trębacz i była podniosła atmosfera. Był nawet Marcin, co ostatnio wcale nie jest takie oczywiste.
Nie wiem jak udało mi się to wszystko ogarnąć i przede wszystkim jak udało mi się zapanować nad nerwami. Przez trzy tygodnie tworzyłam swoje przemówienie, które z naturalnych względów musiałam wygłosić i to jako pierwsza. Nawet nie wiem ile kartek podczas przygotowań porwałam, ile razy całkowicie zmieniałam kierunek myślowy. Ostatecznie jednak napisałam, kilkanaście zdań, które odzwierciedlały dokładnie to co wtedy czułam to co we mnie od jakiegoś czasu siedziało ...



" Szanowni Państwo,

Jako pomysłodawczyni inicjatywy nadania temu rondu imienia Kamili Skolimowskiej chciałabym przybliżyć Państwu historię pomysłu, który zrodził się w mojej głowie kilka miesięcy temu i początkowo wydawał się być nierealnym.

Rondo miało stanowić właściwe uhonorowanie 20-stej rocznicy rozpoczęcia przez Kamilę kariery lekkoatletycznej. Rocznicy, która przypada dokładnie dzisiaj. To właśnie 21 czerwca 1996 roku
13-sto letnia Kamila zdobyła swój pierwszy tytuł mistrzyni Polski seniorek w rzucie młotem. To właśnie tego dnia wszystko tak naprawdę się zaczęło…
Rondo miało być również kolejnym krokiem postawionym na jednej ze ścieżek działalności Fundacji – mianowicie należytego upamiętnienia i kultywowania pamięci o najmłodszej polskiej mistrzyni olimpijskiej. Niezmiernie się cieszę, że dzięki pomocy i ciężkiej pracy wielu osób udało się w tak krótkim czasie zrealizować wszystkie te założenia. Jest to dla mnie niezwykle ważny moment bo chociaż nie miałam możliwości poznać Kamili osobiście przez cztery lata które współpracuję z Fundacją stała mi się Ona bardzo bliska.
Z miesiąca na miesiąc poznając Jej historię, jej determinację i dobre serce rozmawiając z Jej rodziną i przyjaciółmi Kamila została moim wzorem i zmieniła moje życie. Dzięki Niej wiele zrozumiałam i tym rondem chciałabym Jej za wszystko podziękować.

Mam nadzieję, że dzięki niemu ludzie będą pamiętać o wspaniałej lekkoatletce i wartościowej osobie, że przyszłe pokolenia, przechodząc czy przejeżdżając przy rondzie zatrzymają się przy tablicy i przeczytają Jej biografię.
„Bo nie umiera ten, kto trwa w pamięci żyjących”

Wierzę, że Kamila patrzy teraz na nas z góry i szeroko się uśmiecha, że jest zadowolona z naszych działań…
Kończąc chciałabym podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że dzisiaj możemy tutaj być i móc powiedzieć, Kamila Skolimowska ma swoje rondo, oraz wszystkim tym, którzy wspierali mnie w działaniach.

Kamila to dla Ciebie!"






Szczerze to po raz pierwszy byłam autentycznie wzruszona, miałam łzy w oczach, łamał mi się głos i kompletnie nie wiem co działo się wokół. A to słońce które wyszło na zachmurzonym niebie dokładnie w momencie tego jak mówiłam traktuję jako coś wyjątkowego. 

Wiele znaczyły dla mnie słowa Pani Teresy - mamy Kamili, która ze łzami w oczach wypowiadała się o inicjatywie w samych superlatywach. Dla takich słów warto działać, dla takich słów warto było walczyć. Walczyć przede wszystkim z samą sobą, bo fakty są takie, że dwa razy chciałam się poddać. Cieszę się jednak, że tego nie zrobiłam, cieszę się, że wytrwałam...

Boli mnie natomiast to, że na otwarciu nie pojawiły się dwie osoby, które wcześniej deklarowały swoją pomoc i zaangażowanie w cały projekt, boli mnie to, że przyjaciele Kamy nie wyrazili zainteresowania otwarciem ronda podobnie jak przedstawiciele PZLA czy PKOL, pomimo iż zaproszenia zostały rozesłane. Media też pominęły to jakby nie patrzeć wyjątkowe wydarzenie. 
Najbardziej jednak boli mnie to, że osoba na której dobrym słowie najbardziej mi zależało zachowywała się tak jakby to co udało się zrobić było błędem i przysparzało problemów. Bardzo dobitnie to odczułam...Wiem natomiast, że nie ma takiej rzeczy, takiej sytuacji, która sprawiłaby, że usłyszę od niej jeszcze kiedykolwiek szczere słowa, że będzie ze mnie dumna. I chociaż zawsze bardzo tego potrzebowałam i nadal potrzebuje, dostając po raz kolejny po łapkach przestałam się starać i o to zabiegać. Whatever...
Kiedy wróciłam do domu usiadłam, zastanowiłam się nad wszystkim, trochę popłakałam i doszłam do wniosku, że rondo Kamy jest czymś niesamowitym, że udało mi się zrobić coś co nareszcie we właściwy sposób oddaje hołd Kamie. Zrozumiałam też, że zawsze muszę liczyć tylko na siebie. 
Nie ma sensu oczekiwać, że inni ci pomogą, że dla rzeczy która nie generuje przychodu finansowego zostawią swoją pracę choćby na chwilę. Zawsze znajdzie się wymówka... 
Rondo zatem oprócz wielkiego zadowolenia z siebie przyniosło również szereg innych wniosków i stało się gwoździem numer 3 do nieuniknionej chociaż ciężkiej decyzji.

Podsumowując napiszę tylko jedno zdanie...

Kama to dla Ciebie!

A


14 marca 2016

Ciężko jest lekko żyć...

Ahoj,

Znowu nie było mnie tutaj mega długo... Nie będę usprawiedliwiała się ogromem zajęć, które ostatnio na mnie spadły. Chociaż nie da się ukryć, że było i jest ich naprawdę dużo... W niektóre wpakowałam się na własne życzenie ściągając, wymyślając lub po prostu je wynajdując zupełnie zapominając, że łapiąc kilka srok za ogon wyłożę się co najmniej na połowie rzeczy. No ale taka już jestem lubię sobie sama komplikować życie wierząc durno, że zmienię świat. Wbijając sobie do głowy, że mogę, że zrobię... Prawda jest niestety taka, że ch** zrobię, pewnych barier nie przełamie, ludzi nie zmienię... Ale mimo wszystko ambicjonalnie wbijam sobie coś do głowy i niestety nikt nie jest mnie w stanie od tego odwieźć. Chociaż wiele osób mi powtarza, że robię głupio, że trzymam się kurczowo toksycznych ludzi, że powinnam to wszystko olać i zając się czymś co zagwarantuje mi stabilną przyszłość. Ja natomiast sama muszę się na czymś/kimś przejechać i to tak porządnie, żeby do mnie dotarło...
Przychodzi jednak taki moment w sumie bez jakiejś specjalnej sygnalizacji kiedy będąc po raz miliardowy kopana po kostkach najpierw zapał i zaangażowanie drastycznie spada tzn. ze 100% do 30-20% a potem po prostu definitywnie przestaje mi się chcieć (ponowna tendencja zwyżkowa niestety już nie wchodzi w grę, nie pomoże zmiana frontu, uśmieszki, miłe słowa)...
Taki stan jest zazwyczaj spowodowany czterema czynnikami (wszystkimi na raz albo jednym konkretnym):
- ludzkimi (kiedy czyjeś zachowanie pokazuje mi, że moje starania nie mają sensu, kiedy brakuje szacunku),
- materialnymi (kiedy zapieprzasz i nic z tego nie masz),
- fizycznymi (kiedy włącza się zmęczenie/znudzenie)
- wyższe (kiedy bez konkretnej przyczyny po prostu stawiasz sobie w głowie blokadę i zamiast pracować wybierasz spanie - które sprawia, że nie myślisz, siłownie - gdzie ciśniesz do maksimum i skomplikowane analizy zamieniasz na wysiłek lub gapienie się na filmy - niestety coraz mniej ambitne)
Co mnie zatem ostatnio wprawiło w owy stan? hmm? prawdę mówiąc to chyba wszystko z wyżej wymienionych. No bo jak zachować optymizm jak idziesz z super fajnym pomysłem do firmy a ludzie tam pracujący, którzy w ogóle nie wiedzą o czym do nich mówisz twierdzą, że sport nie jest istotny a lekkoatletyka niedługo umrze... hmm - fenomenalnie :/. Drugi przykład kiedy marnujesz kilka nocy na stworzenie fajnego projektu, stajesz na wyżynach swoich możliwości a jakiś wielki "dyrektor" jednym podpisem odrzuca wniosek nawet go nie czytając - "bo lekkoatletyka", o tym, że ktoś nie składa wniosków, których napisanie kosztowało cię sporo pracy już nawet nie wspominam :/... Chciej coś zrobić, być profesjonalistą... Fajnie tylko po co?! jak twoja praca jest marnowana, a twój cenny czas nieszanowany.
Powiecie, że wylewam swoją frustrację i w sumie macie rację... Frustrująca jest postawa pewnych podmiotów, frustrujące są przyjęte systemy w końcu frustrujące jest to, że człowiek nie radzi sobie ze swoimi uczuciami i odczuciami. Niestety potem przekładają się one na każdą sferę Twojego życia i potrafią wszystko pięknie skomplikować. W sumie za swój aktualny stan "olewania" winię wymienione czynniki (zróżnicowanie procentowe poszczególnych) ale największą męką są jednak uczucia i odczucia nad którymi całkowicie straciłam kontrolę. Dorzucę jeszcze brak umiejętności zaufania ludziom. Po licznych sytuacjach, które przez 28 lat egzystencji mnie spotkały, po licznych rozczarowaniach, zakłamanych i ukierunkowanych na korzyść materialną ludziach ciężko mi komukolwiek zaufać, przed kimkolwiek się otworzyć. Niestety w każdym doszukuję się dwulicowości, fałszu - klasycznego zakłamania szczególnie teraz kiedy tylu osobom jestem po prostu potrzebna. Bezinteresowność, lubienie kogoś tak po prostu czy to w dzisiejszych czasach jeszcze w ogóle egzystuje? - Mam poważne wątpliwości.
Kolejnym problemem jest fakt, że jestem trochę idealistką... miałam np. ambitne plany dotyczące stworzenia grupy ludzi zrzeszonej przy Fundacji opartej na chęci upamiętnienia Kamili poprzez szereg różnych działań/imprez itd. Od dwóch lat starałam się przy każdej organizowanej przez Fundację imprezie: Campy, Piknik, w końcu Memoriał przemycić choćby szczątkowe informacje na temat najmłodszej, polskiej mistrzyni olimpijskiej. Zależało mi na tym, żeby każdy wolontariusz, który pojawi się w Fundacji był takim swoistym ambasadorem, który będzie mówił innym o Kamili.
Niestety to co sobie założyłam nie wyszło a nasz wolontariat, który miał być ideowy stał się sztampowy jak każdy inny. Pojawiły się w grupie osoby, którymi nie kierowały żadne wzniosłe wartości a zaślepiły ich tylko korzyści materialne (bluzy, bankiety, cateringi). Smutne fakty, które traktuję po części jako osobistą porażkę i kolejny powód tego, że mi się nie chce i, że nie towarzyszy mi hura optymizm.
Obecnie jedyną inicjatywą, która sprawia mi taką prawdziwą przez nikogo niewymuszoną radość jest nadanie imienia Kamili Skolimowskiej jednemu z Gocławskich rond. Co prawda jestem na początku drogi jeśli chodzi o załatwianie formalności z tym związanych ale wszystko wygląda bardzo optymistycznie. Ogromnie się cieszę, że w tej materii nie jestem zależna od nikogo. Nikt w to nie ingeruje, i co najważniejsze nie jest potrzebny żaden sponsor... W sumie nikt mi nie jest potrzebny. Dzięki Michałowi wiem co mam robić, do kogo się zwrócić oraz co napisać. Dzięki Maćkowi natomiast wybrałam najładniejsze rondo na Gocławiu. Teraz już tylko muszę wykorzystać swoje umiejętności pisarskie a następnie oratorskie podczas posiedzenia Komisja ds. Nazewnictwa Miejskiego a, że jej przewodniczącą jest aktorka grająca kiedyś w serialu "Złotopolscy" to trzeba będzie stanąć na wyżynach swoich umiejętności... Ale inicjatywa jest zacna więc musi być dobrze.

Fajnie, że egzystuje jeszcze coś, co jest mnie w stanie zmotywować do jakiegokolwiek działania, dobrze, że mam dla kogo to robić... bo robię to nie dla siebie, nie dla żadnej innej osoby robię to dla Kamy... i tego będę się trzymała!

Anči


12 stycznia 2015

Tatuażowe uzależnienie

Ahoj,

Prawdą jest, że jak zaczniesz przygodę z tatuażami to tak szybko jej nie skończysz... W moim przypadku zaczęło się od czeskiej flagi w serduszku, która miała być kwintesencją wielkiej miłości do Czech i zarazem jedynym tatuażem na jaki kiedykolwiek się zdecyduję. Jeśli wierzyłam w to, że
wytrwam w takim postanowieniu byłam w wielkim błędzie. Już po zejściu z leżanki w studiu tatuażu wiedziałam, że chcę więcej... Pomimo drobnego dyskomfortu odczuwalnego przy wykonywaniu tatuażu to naprawdę jest to niesamowicie wciągające...

Drugim tatuażem  na jaki się zdecydowałam było nawiązanie do Michaela Jacksona i mojej ukochanej płyty "Bad"
W roku 2012 minęło 25-lat od jej wydania i właśnie wtedy zdecydowałam się na zrobienie tatuażu na nadgarstku lewej ręki.
Żeby była jasność nie żałuję, żadnego z dotychczas wykonanych tatuaży.  Wychodzę z założenia, że jeśli już zdecydowałam się przyozdobić swoje ciało tatuażami to będą one symbolizowały rzeczy dla mnie ważne, które odegrały w moim życiu znaczącą role. Tak było z czeską flagą, z tekstem "whos bad" i autografem Michaela Jacksona, tak też jest z trzecim tatuażem, który 7 stycznia pojawił się na bicepsie prawej ręki. Tym razem postawiłam na podrasowanie logo mojego ulubionego, czeskiego zespołu Sunshine, które od ponad roku dumnie demonstrowałam światu. Niestety po intensywnych treningach na siłowni trochę się porozlewało i potrzebny był mu mały lifting. W związku z tym, że od pewnej cudownej osoby na święta dostałam bon na tatuaż (Rob dziękuję :* :* :*) nadarzyła się okazja, żeby nareszcie coś z tym zrobić i dodać kilka elementów... Pod logo zdecydowałam się umieścić nazwę zespołu, której autorem podobnie jak i samego logo jest wokalista Suns i mój wielki życiowy mentor - Kay.  Dodałam jeszcze różowe tło, które wygląda jakby było namalowane pędzlem. Cały projekt pięknie złożyła nieoceniona Monika, której serdecznie dziękuję :) i tak właśnie powstało moje pink cudo :)
Ów tatuaż ma być początkiem rękawa, który sobie pieczołowicie jakiś czas temu zaplanowałam.
W najbliższym czasie chcę dorzucać kolejne elementy, które stworzą kolorową całość a co najważniejsze będą najlepszym podsumowaniem sporej części mojego życia...

Tatuaż robiłam w studio ART FORCE TATTOO i szybko okazało się, że był to najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać... Dziarkę tworzył mi Wąsu, który nie dość, że jest strasznie spoko to jeszcze ma fajne wizje... Ponad 2 i pół h spędzone w studiu uważam za bardzo sympatyczne... W ogóle cała ekipa AFT to fajni ludzie z którymi klient czuje się bardzo swobodnie... Kolejne tatuaże tylko tam :)
Polecam wszystkim!



Tattoo in progress :) 


Wersja gotowa:) - aczkolwiek na żywo wygląda dużo lepiej 

Teraz pozostaje czekać aż tattoo całkowicie się wygoi, a na to potrzeba jeszcze kilku dni... Jedynym minusem new dziarki jest fakt, że musiałam zrobić sobie przerwę od siłowni. No ale jak to się mówi coś za coś... Powrót na siłownię już w piątek :) więc chyba jakoś dam radę i przetrzymam jeszcze te kilka dni a tym czasem ćwiczę sobie w domu nie obciążając rączki :) 


Żeby zamknąć temat warto wspomnieć jeszcze, że info o moim tatuażu dotarło do samego Kaya, który zareagował na niego bardzo entuzjastycznie umieszczając jego fotkę na swoim profilu na fb uzupełniając ją przy tym strasznie miłym komentarzem: "Anicka rulez :)". Kiedy Twój największy idol pisze, że rządzisz samoocena skacze o jakieś 100 pkt, a świat automatycznie staje się piękniejszy :)


Jak się okazało nie jestem jedyną osobą, która chciała uwiecznić swoją fascynację Sunshine na ciele. Zaryzykuję chyba jednak stwierdzenie, że jestem jedynym takim freakiem z poza Czech :) 
W drugim podejściu publikacyjnym Kay napisał, że jest dla niego zaszczytem, kiedy coś co wyszło z pod jego ręki ludzie umieszczają na swojej skórze. Dla mnie zaszczytem jest fakt, że miałam możliwość poznać osobiście kogoś tak fantastycznego jak Kay, który swoją postawą oraz swoją twórczością w dużej mierze odmienił moje życie. Tatuaż zawsze będzie mi o tym przypominał... Děkuju :)

Anička

11 listopada 2014

Pieprzone rozterki

Ahoj,

Trochę inaczej miał wyglądać listopad w moim wykonaniu. Miałam być już w Pradze, miałam szaleć, miałam pracować i układać sobie dorosłe życie u naszych południowych sąsiadów... a gdzie jestem? hmm nadal jestem w Warszawie i do tego robię a w zasadzie będę robiła rzeczy, których zupełnie nie planowałam. Do marca miałam mieć spokój nic nie tworzyć nic nie wymyślać, jak się jednak okazało życie ponownie zweryfikowało moje misternie przygotowane plany. Pozornie mnie to cieszy ale jakaś cząstka mnie jest najzwyczajniej w świecie wkurzona...
W kwestii Czech no cóż niby sama podjęłam taką a nie inną decyzję ale nie przypuszczałam, że zaledwie po kilku dniach będzie mi tak ciężko. Aktualnie towarzyszy mi bardzo dziwne uczucie kiedy tylko pomyślę o Pradze i o tym ile fajnych rzeczy związanych z muzyką bym tam robiła dosłownie ściska mnie w klatce piersiowej. Zamienić swoją największą miłość tzn Czechy i taką fajną szansę na coś co właściwie jest mega ulotnie i niepewne to trzeba być głupkiem...
F**k zaczęłam dostrzegać jak bardzo brakuje mi: moich czeskich przyjaciół, Tomasa, czeskiego klimatu, czeskiej muzyki, koncertów, imprez, miasta, tramwaju nr 10, klubu Chapeau Rouge, zelenej, pezów, niebieskiej bramy, zizkova, bounce bounce, czeskiego piwa, pizzy na Ladvi, uroczych uliczek, kulajdy, oświetlonego Vaclavaku, przystojnych Czechów z tunelami w uszach i snapbackach na głowach itd itp...
Zamienić to wszystko na coś co właściwie jest mega ulotne i niepewne to trzeba być głupkiem...
Niestety wpadłam w ten stan, który prześladował mnie już wielokrotnie. Otóż kiedy przemierzam warszawskie ulice jestem przygnębiona i smutna. Nie pomaga nawet siłownia i endorfiny, które aktywują się podczas potężnego wysiłku fizycznego jaki kilka razy w tygodniu sobie serwuję. Skoro już o tym mowa poniekąd jestem z siebie dumna, ponieważ łamię własne granice i z dnia na dzień poszerzam spektrum ćwiczeń o te bardziej skomplikowane oraz zwiększam liczbę spalanych kalorii. Muszę przyznać, że nie mam nawet tak złej kondycji jak obawiałam się, że mam.


Początki były ciężkie, ale 500 kalorii na bieżni pękało :) 

Po prawie miesiącu widoczne są już nawet pierwsze efekty tej męki, ale liczę na zdecydowanie więcej. Najmniej przyjemnym aspektem zdrowszego trybu życia jaki sobie narzuciłam jest odmawianie sobie dobrego jedzenia. Praktycznie całkowicie zrezygnowałam ze słodyczy, rzeczy smażonych i słonych... Smutek to bo frytki, placki ziemniaczane czy pizza z kukurydzą śnią mi się po nocach i dodatkowo mają rączki i nóżki :D... zaczyna się to robić takie trochę creepy ale jak się chce zrzucać nagromadzone wcześniej kilogramy i zwałki tłuszczyku potrzebne są wyrzeczenia. Trenuję zatem nie tylko ciało ale i silną wolę! Kolokwialnie rzecz ujmując trzeba było nie żreć to teraz nie trzeba by było się katować... ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem... walczę!


Po miesiącu ciężkiej pracy i wyrzeczeń coś zaczęło się dziać :) 

Abstrahując od siłowni generalnie ostatnio chodzę jakaś podirytowana... ludzie, których wcześniej ceniłam i lubiłam zaczęli mnie drażnić, do tego porzuciłam sentymenty i stałam się bardzo nieufna i złośliwa. Doszłam też do wniosku, że kończę ze stawaniem na wyżynach wyrozumiałości, pracą charytatywną i zarywaniem nocy dla zasady... NEVER MORE! Człowiek się stara, próbuje być cierpliwy, chce dla innych jak najlepiej i nic to nie wnosi... inni nawet nie kwapią się, żeby zapytać jak ja się mam, jak ja się czuję... Wszystkim się wydaje, że jestem silna i rewelacyjnie sobie radzę, że mnie problemy nie dotyczą... Nic bardziej mylnego... Kiedy zostaję sama dużo myślę i analizuję... często łapię dołki i mam problem z wiarą w siebie i co za tym idzie z samooceną... To, że tego nie okazuje nie znaczy, że mnie to nie prześladuje. Pozory (nie mylić z tymi czeskimi) niestety czasem mylą... Dobrze, że jest kilka osób, które przynajmniej jak do nich napiszę to chociaż wysłuchają... W dzisiejszych czasach powinnam to doceniać. No i of course staram się doceniać...

Reasumując obawiam się, że kolejny raz podjęłam złą decyzję..., że drugiej tak fantastycznej okazji jak praca u K nie dostanę, że już nie będę mieszkać w Czechach no i, że bezpowrotnie straciłam Tomasa a z tym pogodzić jest mi się chyba najtrudniej...

Zobaczymy jednak co przyniosą kolejne dni...

Anča

7 października 2014

27...

Ahoj,

Urodziny nastrajają mnie zazwyczaj bardzo refleksyjnie... Ów dzień tradycyjnie już bogaty jest w różnorakie przemyślenia, i podsumowania...
Upłyną kolejny rok, jestem starsza... czas zastanowić się co udało mi się osiągnąć, co się zmieniło w końcu co jeszcze chcę i powinnam zrobić w swoim życiu.
W tym roku świętowanie trwało tydzień...Spowodował to fakt, że 22 wrzesień wypadał w poniedziałek. Kto normalny oblewa urodziny w poniedziałek?! - no właśnie...
Sam birthday dzień potraktowałam zatem bardzo lightowo. Do południa relax i domowe spa wieczorem natomiast wybrałam się z Panią Olą na omlet i piwo do Jeff'sa. Jak zwykle było bardzo nice... Pokonwersowałyśmy na tematy projektowo obuwnicze i zaplanowałyśmy jak będzie wyglądał weekendowy piknik. W między czasie spływały liczne życzenia wysyłane metodą tradycyjną (sms) oraz metodą innowacyjną czyli za pośrednictwem facebooka. Zdarzyło się również kilkanaście miłych telefonów... Największą radość sprawiła mi wiadomość od mojego czeskiego guru K, który w moim życiu odgrywa niesamowicie ważną rolę. Skoro ktoś taki o mnie pamięta to własna samoocena skacze w górę o jakieś 100 pkt :)
To idealne miejsce i moment na to, żeby wszystkim serdecznie podziękować. Mam nadzieję, że życzenia się spełnią i, że rok 2015 będzie dla mnie przełomowy.
Jeśli chodzi o wnioski z wspomnianych przemyśleń były one trochę brutalne ale cóż… to, że jestem dość skomplikowaną personą nie jest już chyba żadną tajemnicą. Miło natomiast, że w mojej głowie zaczęły pojawiać się również życiowe refleksje. Chęć posiadania dziecka, zluzowania tempa jakie kilka lat temu sobie narzuciłam i tym podobne rzeczy. Czyżby normalność i prawdziwa dorosłość? – na to wygląda…


Dostojnie z torcikiem by Pani Ola :) 

Wracając do świętowania to balowanie z prawdziwego zdarzenia rozpoczęło się w piątek, ale cały tydzień ktoś wyciągał mnie na piwo/wódeczkę itp...
Nie licząc wtorku ale o tym dniu zdecydowanie chcę zapomnieć...
Żeby być precyzyjną ranek był spoko, porządnie wyżyłam się na siłowni ale wieczór hmm... W kwestii komentarza napiszę może tylko tyle, że:
Inteligentny człowiek też czasem robi z siebie kretyna – ważne natomiast aby robił to z klasą. Mi to się chyba udało i z jakże kompromitującej sytuacji wyszłam z twarzą i co najważniejsze chyba nie będzie to niosło za sobą żadnych konsekwencji… Na dzień dzisiejszy nie niesie i oby tak zostało. Mimo wszystko czuję się teraz dużo lepiej i stałam się jakaś taka bardziej pozytywna i swobodna... Chyba sprawdza się kolejna czeska maksyma: "Všechno špatné vede k něčemu dobrému"... Zobaczy się jak będzie dalej...

Weekend był super - Komorów, piękna pogoda, fantastyczni ludzi i pyszne jedzonko :). Grill i długie rozmowy o Memoriale, życiu i planach na najbliższy rok...wszystko oczywiście z laczkiem w tle ;). Ekipa liderska dopisała a wieczór zakończył się grą w Tabu :D. Jak zwykle przegrałam ale podobno kto nie ma szczęścia w grach ten ma w miłości... hahaha czyżby? :P
Zabrakło jedynie naszego fotografa Klaudii ale jest usprawiedliwiona, ponieważ pokonała ją choroba.
Nieoceniona Pani Ola zadbała również o smaczny, czekoladowy tort. Zdmuchnęłam świeczki i wypowiedziałam tajnie - tajne życzenia. Patrząc na cały anturaż imprezy nie ma opcji wszystkie muszą się spełnić. Mistrzostwem dnia a w zasadzie dni okazała się być obuwnicza koszulka, którą wykonała dla mnie Pani Ola :) motyw vansów i laczków zniszczył mnie doszczętnie lepsza była chyba tylko grafika podsumowująca Memoriał :D...


Fotki na nowej kanapie być musiały :) 


Memoriałowe akcenty obecne być musiały :)

Skoro zrobiło się już tak refleksyjnie muszę napisać, że nie przypuszczałam, że z 5 Memoriału wyniknie tak wiele dobrego, że wyklaruje nam się taka fajna paczka znajomych, którzy lubią spędzać ze sobą czas i mają kreatywne pomysły. Przypuszczam, że razem możemy zrobić wiele wielkich rzeczy :) Jestem bardzo szczęśliwa, że poznałam tych cudownych ludzi i liczę na to, że będziemy razem nie tylko pracować ale również szaleć w wolnych chwilach :) 

Reasumując cały urodzinowy tydzień był genialny... wszystkim serdecznie dziękuję, głównie za to, że pomimo pewnych rozterek uśmiech nie schodzi z mojej twarzy...
A co do postanowień na najbliższe miesiące to zostaję w Warszawie, zapuszczam włosy z boku i regularnie odwiedzam siłownię. Czas poważnie o siebie zadbać...

Anička


15 września 2014

LOTTO 5. Warszawski Memoriał Kamili Skolimowskiej - podsumowanie

Ahoj,

Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo intensywne... zarówno jeśli chodzi o przemyślenia i zawirowania emocjonalno - uczuciowe jak i o zadania, które miałam do wykonania w związku z LOTTO 5. Warszawskim Memoriałem Kamili Skolimowskiej. Kiedy rok temu zaproponowano mi koordynowanie całego wolontariatu na tej bliskiej mojemu sercu imprezie bardzo się ucieszyłam i czułam się zaszczycona. Być istotną częścią takiego przedsięwzięcia to jest coś - pomyślałam...
Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego ile będzie mnie to wszystko kosztowało. Wyrzeczenia, poświęcenie, czas, stres, frustracja, w końcu rozczarowanie kilkoma osobami to tylko niektóre emocje jakie towarzyszyły mi przez ponad pół roku...

Początki były bardzo obiecujące... wiele planów, dobry scenariusz działania, świetni ludzi obok... niestety z czasem wszystko jakoś się rozmyło... zapał zmalał, wyrosła ściana i wkradł się chaos...
Kilkukrotnie chciałam zrezygnować ale danego słowa się przecież nie łamie zresztą w maju pojawił się pewien fakt, który zaczął stanowić dla mnie główną motywację... Kiedy miałam dość robienia tabelek, męczenia Moniki o kolejne grafiki, nocnego klejenia bookletu, pisnia tekstów czy walki z nadmiarem pomysłów powtarzałam sobie "robisz to bo..." i pomagało...
Czas jaki temu poświęciłam i ogrom pracy jaki włożyłam w przygotowania zaczął jednak przynosić efekty, zestawiłam świetną grupę liderów i wspólnie zaczęliśmy planować szczegóły... Pierwszy formularzowy etap rekrutacji pozwolił wyłonić interesujący team potencjalnych wolontariuszy. Czerwcowe rozmowy rekrutacyjne natomiast wyselekcjonowały najlepszych... Nie będę ukrywała, że po nich nabrałam wiatru w żagle... Trzy dni, kilkadziesiąt interesujących osób, każdy z pasją, z jakąś ciekawą historią... Zaczynałam wierzyć, że będzie dobrze, że dam radę, że wszystko się uda.

Największy przełom "podejściowy" nastąpił podczas Rajdu Polski fatalnego ale jednak jak się okazało potrzebnego... Abstrahując od prawej "rency", która tak jak szybko pojawiła się w Mikołajkach tak szybko je opuściła z Magdą mogłyśmy spędzić więcej czasu razem i sprawdzić jak reagujemy w różnych ekstremalnych :D sytuacjach (VIP/Hospitality uczy jednak pokory :P). W końcu poznałam Panią Olę, dzięki której tak naprawdę przetrwałam na Mazurach te kilka dni... Już wtedy wiedziałam, że chcę dokooptować Ją do memoriałowej ekipy liderów. Jeszcze w mazurskich, spartańskich warunkach zmusiłam Ją do wypełnienia formularza zgłoszeniowego... TVN i fakt, że wiozła najlepszych kierowców świata na konferencję prasową zdecydowały, że zajęła się transportem (hahaha)...


Cudowni ludzie, najlepsi liderzy :)


Łapkowy team w komplecie :) 

Z miesiąca na miesiąc moje odczucia mieszały się jak drink w shakerze... Wielokrotnie miałam dosyć współpracy z managerką projektu ale wykazywałam się cierpliwością i wielką wyrozumiałością (bo...). Kłody rzucane pod nogi z zaskakującą gracją przeskakiwałam. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię ale jak się okazało zdarza mi się... Czy to odkrycie mogę traktować jako pierwszy, większy memoriałowy plus? - może...

Kolejnym krokiem w pracy była komunikacja z wybranymi wolontariuszami... Ileż to maili wysłałam, myślę, że śmiało można liczyć je w tysiącach. Wpadłam też na pomysł stworzenia bloga wolontariackiego, co uważam za jeden z lepszych swoich pomysłów jeśli chodzi o memoriał, oraz logo teamu wolontariackiego. Dzięki temu już na wczesnym etapie prac wolontariusze mogli poznać zarówno liderów, swoje obowiązki a przede wszystkim historię Kamili Skolimowskiej dla uczczenia której cały Memoriał jest przecież organizowany. Niestety nie dla wszystkich ta kwestia była oczywista dla mnie natomiast jest i zawsze będzie!
Tydzień przed samą imprezą przeprowadziliśmy szkolenie... Dzięki jednemu z naszych liderów Szymonowi mogło odbyć się one na Stadionie Narodowym. Pytanie, które samoistnie pojawia się w tym momencie brzmi jak to możliwe, że nam udało się to załatwić a managerce projektu nie?! może najzwyczajniej w świecie zabrakło chęci zresztą nie tylko w tym przypadku...
Szkolenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że dokonaliśmy słusznego wyboru jeśli chodzi o skład teamu... Myślę, że podczas szkolenia na szczególną uwagę zasłużyła prezentacja multimedialna poświęcona Kamili, którą przygotowałyśmy wspólnie z Klaudią i Łukaszem oraz wspomniane już wcześniej booklety, którego jeden egzemplarz oprawiłam sobie w ramkę i powiesiłam na ścianie.

Prezentacja:

http://prezi.com/kcglqeu3znx-/szkolenie-wolontariuszy-lotto-5-warszawskiego-memoriau-kamili-skolimowskiej/?utm_campaign=share&utm_medium=copy

Dumna jestem zarówno z materiału, który się w nim znalazł, graficznej formy jak i samego wykonania hand made z którym również wiąże się długa i okupiona potem i łzami historia :). Z tego miejsca serdecznie dziękuję Monice, Pani Oli, Łukaszowi i Piotrkowi!!!

Sam Memoriał to dla mnie szaleńczy pęd trwający 6 dni... Jak wskazuje mój służbowy telefon przez ten czas przeprowadziłam łącznie ponad 19 godzin rozmów dotyczących transportu, wolontariuszy, bezpieczeństwa i innych tego typu dziedzin... Rozwiązałam również szereg problemów, które generalnie wyglądały na takie, których nie da się rozwiązać... Co jak co ale trzeba przyznać, że czasem popłaca być otwartą, uśmiechniętą i przygotować sobie podwaliny pod pewne relacje trochę wcześniej. Wtedy jedzie się już na dobrej opinii i ludzie są po prostu bardziej mili i chętni do pomocy. Tak było w moim przypadku właśnie przez te kilka dni... Mam na myśli środowisko hotelowo - transportowe bo stadion to trochę inna, bardziej skomplikowana kwestia.
Żeby nie było tak smutno z dnia na dzień zaczęło przybywać plusów... np wzrost samooceny, fakt, że coś trudnego udało mi się załatwić, że wszystko co miałam nadzorować działało bez zarzutów. W końcu cudni ludzie, którzy dzielnie z uśmiechem na twarzach pracowali.
Nie zabrakło również tych wydarzeń, które zostaną we mnie do końca życia... Jednym z nich jest niewątpliwie czwartek i urodziny Usaina Bolta... Akcja kubełek KFC wypełniony najlepszymi, polskimi słodyczami okazała się być moim kolejnym, dobrym pomysłem. Wolontariusze mieli frajdę, a i sam Usain docenił zarówno inicjatywę jak i to, że poczytałam trochę o Nim i wyłapałam, że za kubełek Hot wings zrobi wszystko... Po raz kolejny okazuje się, że dociekliwość to nie taka najgorsza cecha :)... No i w taki o to sposób do mojej bogatej kolekcji przybyło kolejne fajne wspomnienie i ciekawa pamiątka...  Tak czy siak sam najszybszy człowiek świata nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia... Co prawda nie miałam czasu jakoś specjalnie się Nim ekscytować bo miałam inne priorytety i bardzo dużo pracy...


Większą zajawkę niż Panem Boltem miałam Jego boską koszulką i sukcesem kubełka  :) 

Jeśli już o sportowcach mowa to osobiście największą frajdę sprawiła mi obecność słowackiej młociarki Martiny Hrasnovej oraz węgierskiego młociarza Krisztiana Parsa... Natomiast najbardziej brakowało mi tradycyjnie już Stevena Lewisa, ale również Tatiany Lysenko, która stała się dla mnie swoistym symbolem Memoriału... Mam nadzieję, że po przerwie spowodowanej ciążą odwiedzi jeszcze Warszawę... Szkoda również, że nie przyjechali amerykańscy biegacze: Mike Rodgers i Wallace Spearmon czy mój ulubieniec Kim Collins :P...


Jak dla mnie najlepsza ekipa 5. Memoriału... Słowacy: Martina Hrasnova, Jana Veldakova i Marcel Lomnicky

Kolejnym dużym jeśli nie największym osobistym plusem Memoriału były liczne czesko - słowackie dialogi. Dzięki Bogu w tym roku mogłam się porządnie nagadać. Oprócz konwersacji z Dyrektorem sportowym zawodów, który jest Słowakiem oraz Jego czeskim asystentem (btw uwielbiam tych Panów głównie za profesjonalizm, precyzję i pozytywne usposobienie - tacy właśnie powinni być szefowie) miałam możliwość wymiany kilku zdań z czeskimi lekkoatletami: Janem Velebou i Romanem Novotnym.


Czeska fotka to podstawa :) tutaj z Janem Velebou

Generalnie dużo lepiej pracowało mi się w hotelu niż na stadionie... spowodowane to było głównie osobami z którymi w obu tych miejscach przyszło mi obcować. Mimo wszystko również na Narodowym dwoiłam się i troiłam aby być jak najbardziej profesjonalna i jak najlepiej wykonać swoje (ale nie tylko) zadania. Niewątpliwie warto zaznaczyć, że poszerzyłam spektrum własnych umiejętności oraz wytrenowałam swoją cierpliwość. Do moich wolontariuszy nie mam żadnych zastrzeżeń wręcz przeciwnie jestem z Nich dumna!!! 


Pełna profeska nawet w snapbacku :) sup, sup i wjazdówki na trening dla autokarów były załatwione...

Po raz kolejny nie udało mi się zobaczyć zawodów ale do tego zdążyłam już przywyknąć... 
Z kuluarów dowiedziałam się o rekordzie polski w rzucie młotem mężczyzn, który ustanowił nasz Paweł Fajdek. Fakt, że zawodnik zadedykował ten rekord Kamie sprawił mi dodatkową radość. Tak właśnie powinno to wyglądać!


MISTRZ!

To co trzeba było zrobić zostało zrobione: autobusy pomimo problemów jeździły, Robert Harting bezpośrednio po zakończeniu konkursu rzutu dyskiem pojechał na lotnisko, wolontariusze byli na swoich stanowiskach...
Nie ustrzegliśmy się jednak kilku wpadek ale są one wpisane w ryzyko tak wielkich imprez. 
Niestety nie można ubezpieczyć się na każdą ewentualność.
Cieszę się natomiast, że nie dałam za wygraną, postawiłam na swoim i wywalczyłam obecność liderów podczas imprezy! Wszystkie Panie, które operują wykutymi na pamięć pustymi schematami zachęcam do tego, żeby bardziej wnikliwie słuchały osób posiadających doświadczenie w pracy wolontarackiej przy Memoriale. Warto czasem schować swoją dumę do kieszeni i skonsultować się z kimś kto dokonał wnikliwej analizy IV Memoriału, i przygotowując plan na V zminimalizował ryzyko wystąpienia podobnych błędów. I nie nie chodzi tu o prywatne sympatie czy antypatie... Chodzi o dobro całej imprezy!

Rekapitulując pozostał niedosyt, który ciężko jest mi sklasyfikować... Własny plan nie do końca ze swojej winy wykonałam w 75 %... Jako perfekcjonistka nie akceptuję takiego wyniku...
Wyciągnęłam natomiast wnioski i wiem nad czym należy pracować... 
Mimo wszystko cieszę się, że mogłam być częścią tej wspaniałej imprezy i mam nadzieję, że kolejna edycja ze mną czy beze mnie będzie jeszcze lepsza.

Anicka


i jeszcze jedna kwestia ...

Do dnia dzisiejszego niestety nie udało mi się odpowiedzieć na zasadnicze pytanie dotyczące tego kim właściwie byłam podczas całego Memoriału... Czy przyszło mi pełnić rolę wolontariusza czy może jednak pracownika?! Jeśli wolontariusza, to chyba kilkukrotnie wyraźnie rozmyły się granice jego bycia jeśli byłam pracownikiem to zdecydowanie wiele istotnych rzeczy mnie ominęło...


fotki by Klaudia Feruś (dziekuję!)



Instagram

23 maja 2014

Lotto 5. Memoriał Kamili Skolimowskiej - can't wait!

Ahoj,

Tak jak wspominałam niesamowite rzeczy się dzieją. Kolejną dobrą informacją, która ostatnimi czasy ujrzała światło dzienne jest fakt iż na 5. Memoriał Kamili Skolimowskie do Warszawy przyjedzie sam Usain Bolt - rekordzista świata na 100 i 200 metrów. Nie żebym była jakoś niesamowicie nim zafascynowana ale z pewnością jego obecność sprawi, że na Stadionie Narodowym pojawi się bardzo dużo ludzi. A to obok upamiętnienia Kamili przecież najważniejszy cel.
Nie jest żadną tajemnicą, że ta impreza sportowa jest bardzo bliska mojemu sercu i, że od ponad dwóch lat dokładam swoją małą cegiełkę do jej organizacji. W tym roku czeka mnie jeszcze większa odpowiedzialność ale to tylko bardziej mnie motywuje i sprawia, że już nie mogę się doczekać tych kilku magicznych dni pełnych przygód, wspaniałych ludzi i różnorakich wyzwań.
Pierwszy raz impreza odbędzie się na tak dużym stadionie co automatycznie sprawia, że Memoriał zyskuje nowy wymiar. Ahhh aż ciarki mnie przechodzą jak sobie pomyślę jak będzie fajnie.
Wczoraj oficjalnie ruszyła sprzedaż biletów i mam nadzieję, że będą się one sprzedawać jak ciepło bułeczki :). Wszystkie szczegóły można znaleźć na stronie: www.memorialkamili.pl

Fundacja Kamili Skolimowskiej główny organizator imprezy opublikował również oficjalny spot i plakaty promujące wydarzenie. Warto się z nimi zapoznać i skorzystać z promocji jakie przygotowano dla najszybszych.




Emocji jak widać z pewnością nie zabraknie :) 
"Będzie, będzie zabawa, będzie się działo..." :)

 Anička 

9 maja 2014

Projekt za projektem z bardzo czeskim zabarwieniem.

Ahoj,
długo się nie pisze, długo się nie pisze ale to dlatego, że dużo się dzieje... hmm dużo? nie!!! B.a.r.d.z.o d.u.ż.o.

Ha, może to jest właściwy moment aby napisać tutaj o kilku projektach w które się ostatnimi czasy zaangażowałam.
Nie jest chyba żadną tajemnicą jak bliskie mojemu sercu są Czechy. Świadczy o tym mój tatuaż z czeską flagą ukryty za lewym uchem oraz hmm właśnie co jeszcze o tym świadczy? właściwie chyba po prostu sama ja. Od ponad 8 lat (LOL), żyję naszymi południowymi sąsiadami i choć w większości stacjonuję w Warszawie bije ode mnie miłość do Czeskiej Republiki... Ostatnio usłyszałam pod swoim adresem takie sformułowanie, które bardzo mnie ubawiło... Brzmiało: "hej, bije od ciebie czeskość" hahaha trudno się nie zgodzić i chociaż brzmi to straszliwie niepoprawnie to podoba mi się :).
A więc jako, że bije ode mnie czeskość, postanowiłam coś z tym zrobić i jakoś to wykorzystać.
Kilka miesięcy temu wpadłam zatem na pomysł stworzenia polskiej strony internetowej poświęconej czeskiej muzyce a przede wszystkim czeskim zespołom, które co też nie jest tajemnicą uwielbiam.
Stronka hula i całkiem niezle sobie poczyna. Dobra grafika dzięki mojej friend Monice - jest!, materiału dzięki czeskim bandom nie brakuje... Ludzie wchodzą miejmy nadzieję, że czytają a przede wszystkim, że odpalą choćby na chwilę którykolwiek z teledysków, polecanych i opisywanych przez nas zespołów. Tak!,  pełna czeska, muzyczna indoktrynacja hehe. Jeśli będzie się wam chciało to serdecznie zapraszam na www.pozorczechy.pl.



Staramy się zadbać o różnorodność jeśli chodzi o style reprezentowane przez zespoły, które opisujemy. Systematycznie również, będziemy pisać o najciekawszych koncertach i festiwalach odbywających się u naszych południowych sąsiadów. Do Czech daleko nie mamy więc może zachęci i zmotywuje to kogoś do zwiedzenia tego wspaniałego kraju. Ho ho to się chyba nazywa misja :) i poniekąd tak właśnie to traktuję.
Drugim projektem, który dopiero wkracza w fazę realizacji jest radio... Od dziecka marzyłam o pracy w radio a skoro zupełnie przypadkiem otrzymałam taką możliwość to grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Póki co nie jest to żadna komercyjna stacja (miejmy nadzieję, że kiedyś będzie :)) a radio studenckie jednej z największych warszawskich uczelni. Aktualnie wdrażam się w prace opowiadając o skokach narciarskich i innych sportach zimowych. Czasem szepnę coś o piłce nożnej... Jednak już niedługo wszystko powinno się zmienić i powinnam mieć swoją własną audycję poświęconą czeskiej i słowackiej muzyce :) ... czyli tym na czym znam się najlepiej.
Szczerze to już nie mogę się doczekać... pomysły na minimalnie kilkanaście własnych audycji mam więc powinno być ciekawie. Pisząc o muzyce nie zachęcę wszystkich do jej odnalezienia i odsłuchania radio daje mi dużo większe pole do popisu.

Dalsze projekty na najbliższy czas to: koncerty czeskich zespołów w Polsce oraz przygotowanie wolontariatu na kolejny lekkoatletyczny Memoriał Kamili Skolimowskiej.
Pracy jest sporo ale jest to niesamowicie przyjemne i mam nadzieję, że przyniesie same pozytywne efekty. Bo przecież w życiu nie ma nic ważniejszego niż realizacja własnych marzeń i celów.

Kończąc notkę, którą traktuję jako formę usprawiedliwienia mojego długiego niepisania obiecuję poprawę i regularne wrzucanie notek.

Trzymajcie się ciepło i pamiętajcie walczcie o swoje marzenia i wierzcie w siebie.

Anička

11 listopada 2013

Sunshine "Back To The Roots" + Niceland + Imodium

Ahoj,
kocham zbiegi okoliczności... a ostatnimi czasy zdarza mi się trafiać na nie bardzo często.
22 października udałam się na trzydniowe szkolenie do Pragi. Nie będę ukrywać, że intensywnie poszukuję pomysłu na to co w Pradze właściwie mogłabym robić. Istnieje kilka fajnych możliwości ale zważywszy na to, że i w Polsce zaczęło się dziać kilka niesamowicie interesujących rzeczy cały czas kursuję między Warszawą a Pragą i nie wiem na co tak naprawdę się zdecydować. Pocieszające jest natomiast to, że wszystko się ze sobą wiąże, że pracując nad pewnymi projektami w Wawie walczę o czeską sprawę i to dosłownie ale o tym napiszę kiedy indziej. W tym poście chciałabym się skupić na kilku niesamowitych bonusach, które w Czechach miałam możliwość ogarnąć:). Pierwszym był koncert świetnej indie - rockowej kapeli No Distance Paradise pochodzącej z Olomouca. Odbywał się On we wtorek, także zaraz po przyjeździe do Pragi, wspólnie z moją koleżanką Barou udałyśmy się do Rock Cafe. NDP są genialni a ja oprócz muzyki zachwycałam się głosem i bluzą wokalisty :).



Najbardziej zakręcona była jednak środa. O 17:00 w Bontonlandzie (coś na kształt naszego Empiku) odbywał się chrzest najnowszej płyty rockowego zespołu Imodium pt: "Valerie". Ponieważ Imodium, to zdecydowanie jeden z najlepszych czeskich zespołów oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć. zwłaszcza, że przygotowuję się do napisania porządnego artykułu na temat chłopaków z Broumova. Tym razem do plecka spakowałam aparat, ponieważ uznałam, że fotki mogą mi się przydać.
Sam chrzest był super, oprócz podpisywania płyt, rozmów z fanami był również mini koncert unplugged...


Bardzo żałuję, że nie mogłam zostać do końca ale podpisaną płytę posiadam więc w sumie nie mam co narzekać :). Powodem dla którego w pośpiechu wybiegałm z Bontonlandu był wywiad z Nicelandem, na który umówiłam się dwa tygodnie przed wyjazdem do Czech.  Ehh byłam niesamowicie podekscytowana, ponieważ Michal Motycka to jeden z tych artystów, których szanuję najbardziej i w którego twórczości jestem wręcz zakochana. Do wywiadu pieczałowicie się przygotowałam układając 38 wnikliwych pytań. Wychodzę z założenia, że jak już coś robić, to robić to dobrze... Wywiad miał się odbyć o godzinie 18:00 w muzycznym klubie Roxy. Z Michalem umówiliśmy się pod wejściem... kiedy dotarałam pod wskazany adres charyzmatyczny artysta już na mnie czekał. Wywiad był niesamowicie miły a sam przepytywany naprawdę przsympatyczny. Cieszę się, że stworzyłam kilka pytań, których jeszcze nigdy nikt mu nie zadał. Chyba zaczyna to być moim znakiem rozpoznawczym... Przesłuchując nagranie z wywiadu i przygotowując z niego relację odnoszę wrażenie jakby rozmawiała ze sobą dwójka dobrych kumpli. Po wyłączeniu dyktafonu pogadaliśmy sobie jeszcze na wiele tematów i pojawił się pomysł wspólnego projektu... ale nad scenariuszem trzeba jeszcze popracować. Hmm kolejna osoba z czeskiej sceny muzycznej, która wywarła na mnie bardzo świetne wrażenie.

A propos Nicelanda polecam serdecznie przesłuchać... genialny głos i wielki talent autorski.



Kwintesencją tego bogatego w emocje dnia były jednak premiera dokumentu oraz koncert mojej ukochanej czeskiej grupy SUNSHINE :).
A propos grupy, jeśli ktoś jeszcze o niej ode mnie nie słyszał, co jest chyba niemożliwe bo od kilkunastu miesięcy mówię o niej non stop :D serdecznie polecam artykuł, który popełniłam kilka tygodni temu:

http://alternation.pl/sunshine_-_indie_rock_prosto_z_czech,id,1262,artykuly.html 

Tak się składa, że to na co czekałam od kilku miesięcy odbywało się w Pradze dokładnie 23.10 cudownie, po prostu cudownie :) Zatem stało się oczywistym, że wezmę udział w tym ważnym dla każdego fana wydarzeniu :) Kogo jak kogo ale największej polskiej wielbicielki Suns nie mogło tam zabraknąć hehe.



Lucerna Music Bar to w Pradze miejsce wręcz kultowe. Odbywają się tam praktycznie wszystkie, najważniejsze koncerty... tak czy siak piwo za 45 kc oraz cola za 39 kc to istna przesada... Dobrze, że mam ocenić Sunshine, dokument: "Back To The Roots" i oczywiście koncert a w tym przypadku było już zdecydowanie lepiej. 
Emisja dokumentu miała nastąpić o godzinie 21:00 niestety jednak opóźniła się o ok. 40 min... Zważywszy na to, że trzeba było stać zgromadzeni ludzie nie byli zachwyceni. Jak się później okazało dokument do ostatnich minut był poprawiany, co jest jako takim wytłumaczeniem... 
Hmm jeśli mam ocenić sam dokument to w sumie oprócz tego, że bardzo słabo było słychać to nie było najgorzej. Kilka razy głośno się zaśmiałam, w innych momentach stałam jak wryta a w jeszcze innych zastanawiałam się co ja tam właściwie robię. Otoczona dziewczętami, które opowiadały jak to bardzo podoba im się wokalista Kay starałam się skupić i uzupełnić wiedzę na temat historii zespołu. Jestem przekonana, że już niebawem będzie mi ona bardzo potrzebna :).
Hmm swoją drogą pisząc artykuł o Suns nie przypuszczałam, że niejaki producent i kreator sukcesu grupy w USA Sonny Kay jest tak bardzo przystojny :D. Ah ta moja fascynacja starszymi mężczyznami :D.
Warto zaznaczyć, że w dokumencie był również polski akcent a w zasadzie warszawski (co potraktowałam jako sprawę osobistą :)) 
Myślę, że oficjalne zdanie o filmie wyrobię sobie dopiero wtedy kiedy na spokojnie usiądę i obejrzę go w domowym zaciszu. Mam nadzieję, że chłopcy dotrzymają słowa i w najbliższym czasie faktycznie wyjdzie dvd :)... 
Bezpośrednio po filmie rozpoczął się koncert, który cóż rzec był genialny... Kay i spółka po prostu wymiatali... i chociaż ponownie nie zagrali żadnej z moich ulubionych piosenek (z wyjątkiem "Astrogen Nostalgia") bawiłam się doskonale. 



Setlista składała się z osiemnastu piosenek do tego dorzucono dwa bisy... Nie będę ukrywać, że nareszcie porządnie sobie pośpiewałam jednocześnie łapiąc się na tym, że znam wszystkie piosenki na pamięć. Podczas koncertu zapragnęłam wrócić do grania na gitarze. Od kilku lat tego nie robiłam i teraz widze, że był to błąd. Aktualnie poszukuję dla siebie optymalnej gitary akustycznej, która pozwoli mi przypomnieć sobie to co jeszcze kilka lat temu było dla mnie tak ważne. 
Kolejnym krokiem będzie przejście z akustyka na elektryk :) zobaczymy co z tego wyjdzie...
Wracając do koncertu, byłam już na kilku koncertach Suns ale ten był zdecydowanie najlepszy. Mega energetyczny, Kay miał świetny kontakt z fanami a dedykacje miażdżyły system :).
Cieszę się, że mogłam przeżyć koncert będąc pomiędzy fanami a nie gdzieś pod sceną z aparatem... zdecydowanie taka swobodna forma najbardziej mi odpowiada.


Powrót z koncertu to kolejna śmieszna opcja :D jadąc nocnym tramwajem numer 55 uśmiałam się kiedy grupa ludzi jak się pózniej okazało również wracająca z koncertu Suns siadała na kolanach bardzo pijanemu a może i martwemu człowiekowi :D... Hehehe wyglądało to przekomicznie. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że następnego dnia dziewczyna z tramwaju odnajdzie mnie na facebooku i, że się zakolegujemy :). Takie rzeczy tylko w Czechach...

Kolejne dni również były pełne miłych niespodzianek oraz nowych znajomości, które jestem przekonana już niedługo przyniosą bardzo przyjemne korzyści :) 

Cóż mam na koniec napisać? może tradycyjnie już I love Czech Republic :) 

A.n.č

Instagram

zdjęcia: iklik.cz

6 października 2013

Tylova leta i najlepsze urodziny ever!

Ahoj,
swoje 26 urodziny spędziłam w Pradze co w gruncie rzeczy jest oczywiste. Tak się świetnie złożyło, że 20 września miałam rozmowę, która miała zdecydować o mojej przyszłości w czeskiej stolicy. Również 20 września w mieście Hradec Kralowe oddalonego od Pragi zaledwie o 116 km odbywał się festiwal muzyczny Tylova leta. W związku z tym, że grały tam dwa zespoły, których słucham: Sunshine i Airfare było oczywiste, że się tam udam :). Kolejnym przyjemnym zbiegiem okoliczności był fakt, że 21 września w klubie Chapeau Rouge Kay z Tvzexem rozkręcali imprezę zwaną Bounce Bounce. Czy można sobie wyobrazić lepszy sposób na świętowanie urodzin? Ne Ne zdecydowanie NE :) szczególnie jak ma się wjazd za free :).
Oj zakręcone były te dni bardzo zakręcone...

Jak już zapewne wiecie w Czechach po prostu nie można się nudzić. Jak nie jakiś interesujący koncert, to dobra impreza na którą warto się wybrać ze znajomymi.
Zacznę zatem od napisania kilku słów o Tylovych letech...
Ten mini festiwal bo chyba tak należy go nazwać odbywał się już po raz siódmy. Organizowany jest przez absolwentów Gimnazjum im. Josefa Kajetana Tyla, współtwórcy czeskiego hymnu. Festiwal odbywa się każdegeo roku pod koniec września w sali Domu Kultury Strelnice. Nie jest to zatem klasyczny outdoorowy festiwal... co sprawia, że charakteryzuje go specyficzny klimat.
W tym roku na Tylovkach zagrali: piosenkarz Niceland, zespoły: Sunshine, Airfare, Mandrage oraz słowacki From Our Hands.

Do Hradce pojechałam kilka godzin wcześniej w związku z tym, że chciałam jeszcze przejść się po mieście. Dawno tam nie byłam a skoro nadarzyła się okazja to grzechem byłby z niej nie skorzystać. Miasto jest bardzo specyficzne, dziwnie rozmieszczone ale zarazem bardzo sympatyczne. Co ciekawe jest tam wiele pubów, restauracji i innych miejsc stricte rozrywkowych. Niesamowitym plusem jest fakt, że wszędzie jest blisko. Bynajmniej w te miejsce, które podczas tego jednodniowego pobytu miałam dotrzeć.
Przed festiwalem zjadłam smaczny obiad w jednej z włoskich restauracji oraz skoczyłam zakupić Semtex :D
Podczas roku spędzonego w Czechach uzależniłam się od cukierków PEZ Hroznovy cukor :D oraz od napoju energetycznego Semtex właśnie.


Kiedy dotarłam na miejsce festiwalu odebrałam akredytację oraz miętową opaskę, która btw pasowała do koloru mojej koszulki, bluzy, czapeczki i lakieru do paznokci :) hehe.
W oczekiwaniu na rozpoczęcie występów udałam się na piwo. Klasyka będąc w Czechach po prostu nie mogę się temu rytuałowi oprzeć. Zwłaszcza kiedy dobre piwo kosztuje zaledwie 4 zł. 
Na pierwszy ogień poszedł niesamowity piosenkarz Niceland. Na początku posta wspominałam, że z występujących na TL słucham Sunshine i Airfare ale Nicelanda też bardzo lubię. 
Michal Motycka nie miał niestety łatwego i przyjemnego zadania ponieważ podczas swojego występu na sali było zaledwie kilkadziesiąt osób. 

źródło: tyloveleta.cz

Większość osób w tym czasie znajdowała się na balkonie skąd obserwowała występ i popijała piwo oraz inne alkoholowe napoje. Dopiero kiedy Niceland zagrał swoje dwa największe hity "Come On" oraz "Leave Me Out" publiczność zaczęła gromadzić się w tzw kotle czyli pod sceną. 
Artysta podczas 45-minutowego, klimatycznego koncertu raczył się winem i opowiadał krótkie historie każdej z zaśpiewanych piosenek. Ah co jak co ale głos to On ma niesamowity.


Kolejnym zespołem był słowacki, rockowy band From Our Hands. Niestety wcześniej nie słyszałam o chłopakach z Bratysławy no może z wyjątkiem tego, że zespół o tej nazwie supportował kiedyś koncert Sunshine. Z zainteresowaniem zatem przysłuchiwałam się kolejnym piosenkom. 

źródło: tyloveleta.cz

Energetyczny występ i mocne gitarowe brzmienie przypadło do gustu zarówno mi jak i pozostałym przybyłym. Warto zaznaczyć, że ludzi z minuty na minutę przybywało. Pod koniec koncertu sala była właściwie w połowie wypełniona. Zaczynał się tworzyć bardzo sympatyczny klimat. Nie licząc kilku pijanych młodych chłopców, którzy pod sceną zaczęli trochę rozrabiać...


Trzecim zdecydowanie najbardziej oczekiwanym (oczywiście nie przeze mnie) koncertem był występ popularnego szczególnie w kręgach młodzieży gimnazjalnej zespołu Mandrage. Jeśli o mnie chodzi widziałam ich już tyle razy, że ów koncert potraktowałam jako czas na kolejne piwo i spojrzenie na scenę z góry. Pod sceną dostrzegłam nawet mamy z kilkuletnimi dziewczynkami... Analizując teksty większości piosenek ta obecność jest zastanawiająca. Żeby nie pastwić się nad zespołem, którego przecież sama kiedyś namiętnie słuchałam a i teraz raz na jakiś czas odtworzę sobie np. piosenkę "Uz me vickrat neuvidis" docenię kunszt ich perkusisty Matysa. Chłopak jest po prostu genialny!!!

źródło: tylovaleta.cz


Show jako show nie było najgorsze, kilka fajnych songów, dym wypuszczany w rytm piosenki "Mechanik"i nawet sobie trochę pośpiewałam ale odliczałam już minuty do występu Airfare i Suns. 

Czekałam, czekałam i się doczekałam. Kolejny koncert to już Airfare. Pierwszy raz widziałam ten zespół na żywo. Ou yeah i muszę przyznać, że brzmią identycznie jak na płytach. Wokalista Thomas Lichtag, Amerykanin od wielu lat mieszkający w Pradze jest po prostu genialny. Oprócz wspaniałego głosu i niesamowitego brzmienia uwielbiam Jego sposób mówienia po czesku. 

źródło: tylovaleta.cz



Oj zrobili na mnie wielkie wrażenie. Dodatkowo przesympatyczny gitarzysta Lukas... według mnie zdecydowanie najlepszy koncert dnia. Miło, że zespół zagrał kilka kawałków, które mają znaleźć się na nowej płycie. Już nie mogę się jej doczekać.

Ostatni koncert, grany o nieludzkiej porze bo o przed godziną 00:00 to występ mojej ulubionej grupy Sunshine. O zespole nie będę się rozpisywać, bo właściwie wszystko już napisałam. Podczas godzinnego występu Suns zagrali mix nowszych i starszych kawałków. Nie zabrakło hitów takich jak: "Top! Top! The Radio", "K.I.D.S" czy "Ghetto" ale również piosenek pochodzących z ery "Velvet Suicide" czy "Moonshower And Rezorblades".
Mnie najbardziej ucieszył fakt, że nie zapomnieli również o "Pull The Trigger", której tak dawno nie słyszałam.

zródło: tylovaleta.cz

Niestety podobnie jak i na trzech poprzednich koncertach Suns na których miałam przyjemność być nie usłyszałam moich ulubionych kawałków takich jak "Moon Rats" czy "Tokyo Bassline". Wierzę jednak, że jeszcze będzie mi dane usłyszeć na żywo te utwory :).

Smutnym akcentem była bardzo niska frekwencja podczas koncertu Suns. Najprawdopodobniej wynikała ona z bardzo później pory ale to nie powinno być żadnym tłumaczeniem. Ja bawiłam się jak zwykle świetnie i cieszę się, że nareszcie mogłam w 100% poczuć ten niesamowity klimat nie musząc biegać z aparatem :). Do tego dwa dni przed urodzinami... Meeeeega :)
Podsumowując cały festiwal był bardzo sympatyczny. Świetne zespoły, tanie piwo i sympatyczna atmosfera... Gdyby jeszcze było więcej ludzi... Gdyby...

Po festiwalu oczywiście afterparty z moją koleżanką Martiną :) i jej znajomymi... Ho ho dobrze było :) Pan kebab, młodzi chłopcy dający mi 22 lata, pomyłka związana z odjazdem autobusów i jeszcze kilka spektakularnych akcji... Oj długo by wymieniać :D
Tak czy siak zarówno dzień jak i noc bardzo ale to bardzo udane :) 
Do Pragi wróciłam o 9 rano hehehe podróż pociągiem rocks... potem kąpiel, i kilka godzin snu :) 
Brutalne przebudzenie nastąpiło ok godziny 13:00, kiedy to pewna osoba bombardowała mnie telefonami... God why??!!

O godzinie 18:30 meeting z Klarą potem zgarnięcie Adasia z Florenci i go na Bounce Fu*** Bounce :) ... Hem, hem tej nocy zdecydowanie nie należy opisywać :D CHAPEAU ROUGE this is it :)
Powiem tylko, że wytańczyłam się za wszystkie czasy, uświadomiłam sobie pewne rzeczy licząc, że będzie kontynuacja... no i przeżyłam najlepszy urodzinowy melanż ever... Bawiłam się tak dobrze, że zupełnie zapomniałam, że jestem już taka stara... 26 to brzmi zdecydowanie nie najlepiej :/


Jeszcze słowo o B!B!, Kay z Tvzexem są niesamowici... rozkręcają takie party, że nie ma opcji, żeby nie tańczyć. Do godziny 5:00 nie zeszłam z parkietu nie licząc kilku dialogów, które przeprowadziłam. 
Ahh mam nadzieję na powtórkę takiego party w najbliższym czasie... Bounce F**** Bounce Bit** !!!

Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy umilili mi ten wieczór ;) dziękuję również, za wszelakie życzenia urodzinowe jakie otrzymałam :) 

Mejte se deti 
Anicka

Instagram